Zasady Twittera dotyczące mowy koncentrują się na unikaniu szkód, a nie na utrzymywaniu kontroli
Opublikowany: 2022-12-01Nieuniknionym elementem przejęcia Elona Muska na Twitterze jest podział polityczny, przy czym Elon zasadniczo wykorzystuje lewicowy i prawicowy antagonizm, aby podsycić debatę i zwiększyć zaangażowanie w aplikację.
Musk jest głośnym orędownikiem wolności słowa, aw szczególności platform społecznościowych, które pozwalają użytkownikom mówić, co chcą, w granicach lokalnych przepisów. Ma to sens, ale jednocześnie platformy społecznościowe, które mogą skutecznie zapewnić dotarcie do miliardów ludzi, ponoszą również pewną odpowiedzialność za zarządzanie tą pojemnością i zapewnienie, że nie jest ona niewłaściwie wykorzystywana do wzmacniania wiadomości, które mogą potencjalnie wyrządzić szkody w świecie rzeczywistym.
Na przykład, gdy Prezydent tweetuje to:
Zwolennicy wolności słowa powiedzą, że jest prezydentem i jako demokratycznie wybrany przywódca narodu powinien mieć prawo mówić, co chce. Ale jednocześnie istnieje bardzo realna możliwość, że prezydent skutecznie mówiąc, że ludziom wolno strzelać do rabusiów lub że protestujący zostaną zastrzeleni, może doprowadzić do bezpośredniej, rzeczywistej szkody.
„Nie, nie będzie, tylko płatki śniegu tak myślą, prawdziwi ludzie nie biorą tego dosłownie”.
Ale rzecz w tym, że niektórzy ludzie to robią i generalnie oceniamy to z perspektywy czasu i ustalamy przyczyny niepokoju, dezorientacji, a nawet szkód, które mogą być spowodowane przez takie wiadomości.
Platformy społecznościowe o tym wiedzą. Od lat w różnych krajach aplikacje społecznościowe są wykorzystywane do rozpowszechniania wiadomości, które prowadzą do przemocy, niepokojów społecznych, a nawet buntów i zamieszek. W wielu przypadkach dzieje się tak, ponieważ aplikacje społecznościowe umożliwiają rozpowszechnianie wiadomości, które nie są technicznie nielegalne, ale potencjalnie szkodliwe.
W Mjanmie doszło do napięć etnicznych, podsycanych postami na Facebooku, mobilizacją grup stosujących przemoc w Zimbabwe, atakami na Sikhów w Indiach, chaosem Zika w Afryce Południowej. Wszystko to zostało przypisane do postów w mediach społecznościowych jako wczesnych elementów zapalających.
A potem było to:
Ostatnia seria tweetów, w których Trump został ostatecznie wyrzucony z Twittera, skutecznie wezwała jego miliony zwolenników do szturmu na budynek Kapitolu w nieudanej próbie obalenia wyniku wyborów w 2020 roku.
Politycy zostali osaczeni w swoich biurach, obawiając się o swoje życie (zwłaszcza ci, których Trump wezwał po imieniu, w tym były wiceprezydent Mike Pence), podczas gdy kilka osób zginęło w wynikającym z tego zamieszaniu, gdy zwolennicy Trumpa weszli do budynku Kapitolu i splądrowali, zdewastowali i terroryzowali wszystkich na swojej drodze.
To działanie zostało zasadniczo poparte, a nawet sprowokowane przez Trumpa, a Twitter zapewnił środki do wzmocnienia jego wiadomości. Twitter dostrzegł to i zdecydował, że nie chce brać udziału w politycznym zamachu stanu, więc zablokował Trumpa za to i jego wielokrotne łamanie zasad.
Wielu nie zgodziło się z decyzją Twittera (uwaga: Facebook również zbanował Trumpa). ale znowu, nie był to pierwszy raz, kiedy Twitter widział swoją platformę wykorzystywaną do podsycania niepokojów politycznych. Tyle, że teraz to było w Stanach Zjednoczonych, na największej możliwej scenie, w środku tego, co wielu wciąż uważa za „wojnę kulturową” między obudzoną lewicą, która chce ograniczyć mowę zgodnie z własnym programem, a miłującej wolność prawicy, która chce móc mówić, co chce, bez obawy o konsekwencje.
Decyzji Twittera sprzeciwił się sam Musk.
Elon, oczywiście, ma własną historię problemów opartą na swoich tweetach, w tym niesławnym komentarzu „biorąc Teslę prywatnie za 420 USD”, co spowodowało, że FCC skutecznie zmusiła go do ustąpienia ze stanowiska prezesa Tesli, oraz jego tweet z 2018 r., który oskarżył nurka jaskiniowego o byciu pedofilem, mimo że nie ma żadnych podstaw do takiego twierdzenia. Musk nie widział żadnego problemu z żadnym z nich, nawet z perspektywy czasu – posunął się nawet do wynajęcia prywatnego detektywa, aby wykopał brud na nurku jaskiniowym, aby osłabić pozew o zniesławienie mężczyzny.
Wolność słowa, jak widzi to Musk, powinna umożliwiać mu mówienie takich rzeczy, a ludzie powinni móc sami ocenić, co to oznacza. Nawet jeśli wpłynie to na inwestorów lub zaszkodzi reputacji niewinnej osoby, Musk nie widzi nic złego w składaniu takich oświadczeń.
W związku z tym nie jest zaskakujące, że Musk nadzorował teraz przywrócenie konta Trumpa w ramach jego szerszego dążenia do obalenia lat postrzeganego przez Twittera tłumienia wolności słowa.
I jak zauważono, Elon wykorzystuje tę „wojnę kulturową” jako pretekst, aby zmaksymalizować liczbę obserwujących, a najlepiej zarabiać na nich poprzez swój wkrótce ponownie wydany program subskrypcji za 8 USD.
Jeśli zarejestruje się wystarczająca liczba osób, może zmniejszyć zależność platformy od reklam i ustawić zasady dotyczące mowy w aplikacji, jakie chce, i wygrać dla swojej armii oddanych zwolenników - ale chodzi o to, że „wojna”, którą Elon prowadzi pchanie tutaj właściwie nie istnieje.
Większość użytkowników Twittera nie widzi podziału między „elitarnymi” kontami z niebieskim znacznikiem a „zwykłymi” użytkownikami. Większość nie ma żadnego fundamentalnego sprzeciwu wobec ludzi, którzy publikują, co im się podoba, i nie ma szerszego nacisku z góry, aby kontrolować, co można, a czego nie można udostępniać oraz o kim lub o czym można mówić. Jedynym znaczącym działaniem, jakie Twitter podjął w przeszłości na tym froncie, było unikanie szkód i ograniczanie potencjalnych niebezpiecznych działań, które mogą być inspirowane tweetami.
Co wśród całej propagandy „wolności słowa”, „wojny kulturowej” może ostatecznie zostać przeoczone.
Ponownie, dopiero z perspektywy czasu możemy wyraźnie zobaczyć powiązania między tym, co jest udostępniane w Internecie, a szkodami w świecie rzeczywistym. Dopiero po latach obserwowania, jak bańki gniewu puchną na Facebooku i Twitterze, wszystko naprawdę zaczęło się gotować. Ryzyko polega teraz na tym, że wkrótce zobaczymy, jak te bańki znów się powiększają, i pomimo lekcji z przeszłości, pomimo tego, co może się stać, gdy pozwolimy na wzrost niebezpiecznych ruchów poprzez każdy tweet i komentarz z pogranicza, Musk prowadzi nową szarżę by ponownie rozniecić płomienie podziału.
To właściwie jedyna rzecz, przed którą ostrzegają dziennikarze i komentatorzy. Nie jest napędzany przez korporacyjne skłonności ani kontrolę rządu, nie jest to jakiś „przebudzony program”, który jest wprowadzany do mediów głównego nurtu, aby powstrzymać ludzi przed poznaniem „prawdy”. Bo widzieliśmy, co się dzieje, gdy poluzowuje się przepisy, a platformy społecznościowe o ogromnym potencjale zasięgu pozwalają rozprzestrzeniać się najgorszym elementom. Wiemy, co się dzieje, gdy mowa, która może nie jest nielegalna, ale może wyrządzić krzywdę, jest wzmacniana dla wielu, wielu innych osób.
Ideał prawdziwej wolności słowa polega na tym, że pozwala nam zająć się nawet najbardziej drażliwymi tematami i czynić postępy w kluczowych kwestiach dnia, wysłuchując wszystkich stron, bez względu na to, jak nieprzyjemne mogą być dla nas osobiście. Wiemy jednak z bardzo niedawnej historii, że nie jest to najbardziej prawdopodobny skutek poluzowania zabezpieczeń online.
Co jest błędną nazwą pchania Muska do „wojny kulturowej”. Na pierwszy rzut oka jest bitwa do wygrania, jest strona do wyboru, są „my” i „oni” – ale w rzeczywistości tak nie jest.
W rzeczywistości istnieje ryzyko i szkoda. I choć istnieją skrajne wrażliwości kulturowe, po obu stronach debaty istnieje ryzyko, że wplątując się w fikcyjny konflikt, przeoczymy lub, co gorsza, zignorujemy oznaki kolejnego gwałtownego wzrostu.
Może to doprowadzić do jeszcze większych szkód niż widzieliśmy do tej pory, a jedynymi beneficjentami będą ci, którzy podsycają płomienie.